Z prądem pod prąd
Na naszym fejsbukowym profilu udostępniliśmy grafikę z profilu French Classic Cars. Pewnie widzieliście, ale jeśli nie, to przybliżę: na rysunku pokazane są dwa samochody, górny, opisany jako Diesel, ciągnie za sobą z rury wydechowej czarną smugę dymu, drugi, Elektryczny, podpięty jest do elektrowni, której kominy dymią znacznie mocniej. Kierowca górnego auta myśli: „czuję się brudny”, kierowca dolnego: „jestem całkiem czysty”.
To tylko jeden problem z samochodami elektrycznymi, problem niebłahy, zwłaszcza w naszych realiach. Po to, aby samochód elektryczny jeździł, trzeba zmagazynować w akumulatorach energię. A ta powstaje w elektrowniach. Kiedy elektrownia korzysta z energii wody napędzającej generatory – to jest fajnie. Czysto, ekologicznie. Albo z wiatraków. Też nienajgorzej, chociaż nie wszyscy się zgodzą, że takie rozwiązanie jest ekologiczne. Najmniej szkodliwe są podobno panele elektrowoltaniczne. Podobno, bo ich produkcja wymaga bardzo dużo energii i jeszcze mocno paskudzi środowisko.
Ale nasza elektryczność powstaje głównie w elektrowniach węglowych, gdzie często spalany jest miał i jeszcze bardziej uciążliwy dla środowiska, węgiel brunatny. I chodzi tu nie tylko o wyziewy z kominów, ale przecież najpierw ten węgiel trzeba wygrzebać z ziemi. Skutek jest taki, że na Śląsku ziemia jest niczym ser szwajcarski, natomiast pod Bełchatowem mamy gigantyczną górę.
Według energetyków, stan sieci przesyłowych jest zły, albo jeszcze gorszy. Transformatory, słupy, przewody nierzadko mają pół wieku służby w elektryfikacji miast i wsi i wymagają szybkiej wymiany i remontów. Na razie straty na liniach przesyłowych sięgają 20% wyprodukowanej energii.
I jeszcze na dokładkę szwedzki Instytut Środowiska obliczył, że przy produkcji baterii zasilającej pojazd elektryczny atmosfera zostaje zanieczyszczona przez prawie 20 ton dwutlenku węgla. Przez osiem lat właśnie tyle wytwarza auto spalinowe.
Aha, właśnie w Polsce ruszyła budowa fabryki akumulatorów do elektroaut…
Szerokiej drogi