Napęd elektryczny – ślepa uliczka?
Brniemy w te samochody elektryczne trochę z desperacji, trochę z egoizmu, trochę z rozpędu, głównie dlatego, że nie widzimy innego wyjścia.
O tym, ze produkcja napędów elektrycznych, akumulatorów i energii elektrycznej powoduje degradację środowiska staramy się nie pamiętać. A raporty naukowców o stanie Ziemi są porażające.
Historia motoryzacji to nieustanne poszukiwanie napędu. Nie sprawdziły się silniki parowe, silniki spalinowe początkowo też nie i do końca XIX wieku królowały samochody elektryczne. Pierwsze rekordy prędkości osiągano właśnie pojazdami na prąd. XX wiek to już czas silników spalinowych. Wygrały z elektrycznymi po rozwiązaniu problemów z chłodzeniem i uruchamianiem dzięki elektrycznemu (sic!) rozrusznikowi. A przede wszystkim dzięki łatwemu uzupełnianiu (na stacjach benzynowych) i magazynowaniu (w baku) energii.
Z czasem przemysł petrochemiczny urósł do gigantycznych rozmiarów, odpowiednio też wzrastało poszukiwanie i wydobycie ropy. Trudno przecenić wpływ branży na geopolitykę, jednak jeszcze większe znaczenie ma cena, jaką zapłaciła planeta za ludzką motoryzację. Trudno za wszystkie nieszczęścia planety winić wyłącznie samochody, jednak nie można lekceważyć ich udziału w degradacji Ziemi. Sytuacja jest katastrofalna, trzeba oszczędzać i dbać o środowisko naturalne. Nie ma co do tego żadnych wątpliwości.
Kiedy w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku pojawiły się raporty o kończących się zasobach ropy naftowej, producenci zaczęli sprzedawać mniej paliwożerne samochody, a dla kierowców stworzono modę na jazdę oszczędnościową. Raporty okazały się nazbyt pesymistyczne, ropy nie zabrakło, za to przy okazji na spekulacji cenami ropy zbudowano ileś fortun, a o dostęp do pól naftowych stoczono ileś krwawych wojen.
Kryzys, jak się wydawało minął, ale zaawansowane prace nad doskonaleniem silników spalinowych i alternatywnymi źródłami napędu prowadzono dalej. Kiedy wiedza o katastrofalnym stanie Ziemi zaczęła być coraz bardziej powszechna, pomysł powrotu do napędu elektrycznego powrócił. Ekolodzy protestowali coraz intensywniej, władze starały się pogodzić interesy producentów, oczekiwania kierowców i ograniczenie dewastacji naturalnego środowiska. Samochody musiały stać się mniej uciążliwe, nie tylko miały być mniej paliwożerne, a spaliny nie mogły być tak trujące, jak dotychczas.Od 1993 roku obowiązują w Europie dopuszczalne normy EURO zawartości tlenków azotu, tlenków węgla, węglowodorów i cząstek stałych w spalinach aut dopuszczonych do sprzedaży.
Producenci dostosowywali się do kolejnych ograniczeń konstruując coraz sprawniejsze silniki, coraz bardziej wyrafinowany osprzęt i układy filtrujące spaliny. Zanim nowe modele mogły być dopuszczone do sprzedaży, musiały przejść badania i testy homologacyjne. Do testów samochody były pozbawiane lusterek, optymalizowane pod kątem oporów powietrza, czasem w specjalnym trybie sterowania elektroniką silnika. Z realnymi warunkami eksploatacyjnymi wyniki testów nie miały zbyt wiele wspólnego, jednak kolejne normy EURO auta spełniały.
Dopiero od 2017 roku kontrola tych norm odbywa się w warunkach zbliżonych do realiów drogowych.
Coraz bardziej restrykcyjne, wręcz nierealne normy preferują samochody z napędem elektrycznym, które na drodze nie emitują żadnych spalin, chociaż dla środowiska wcale nie są mniej uciążliwe. Zwłaszcza produkcja akumulatorów i pozyskiwanie niezbędnych do ich produkcji metali, niklu, kadmu, litu, kobaltu czy manganu powodują, że bilans „śladu węglowego” samochodów elektrycznych jest mniej korzystny, niż współczesnych aut napędzanych silnikami Diesla.
Pomimo pozornych, bardzo wątpliwych, przewag napędów elektrycznych nad współczesnymi silnikami spalinowymi, desperacja w potrzebie ochrony środowiska powoduje, że pomimo fatalnych skutków produkcji akumulatorów i „brudnej” energii elektrycznej samochody elektryczne, również te hybrydowe, są preferowane. Argumentem jest to, że w czasie jazdy nie emitują szkodliwych spalin.
Ale bilans „śladu węglowego” tych samochodów nie jest tak korzystny, jak się wydaje.
Według wszelkich znaków na niebie i ziemi, współczesnej wiedzy, możliwości technologicznych i umiejętności inżynierów to się nie zmieni. Trzeba ratować Ziemię. Nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Ale nawet radykalne ograniczenie emisji szkodliwych substancji przez samochody nie zmieni sytuacji. Jeszcze większe szkody przynosi produkcja żywności, energii, przemysł ciężki…
Jeśli do tego dodać brak współdziałania i sprzeczne cele krajów na całym świecie, to przyszłość rysuje się nieciekawa.