F1 – poślizg (nie)kontrolowany
Sezon Formuły 1 zaczął się od falstartu. Kierowcy zamiast wyjechać na tor, wyjechali na lotnisko, a za nimi dziennikarze, inżynierowie, mechanicy i kibice. Pozostali tylko pracownicy niezbędni do zwinięcia całego wyścigowego majdanu. Opuszczali Melbourne niepewni czy dojadą do celu i co zastaną na miejscu.
Plaga pod nazwą coronawirus spadła na świat paraliżując lękiem, tym większym, że nikt nie wiedział nic więcej, niż to, że jest śmiertelnie niebezpieczny. Po pierwszym okresie zamknięcia ludzi w domach, przepełnionych szpitalach, setkach ofiar śmiertelnych, zatrzymaniu produkcji, usług i – praktycznie – wszelkiej aktywności, atak pandemii został jako tako opanowany. Świat nauki, epidemiolodzy, wirusolodzy, farmaceuci, biotechnolodzy, specjaliści i badacze zajęli się poszukiwaniem szczepionki i lekarstwa, ekonomiści zaczęli liczyć straty, a politycy szukali kompromisu między restrykcjami, a ich znoszeniem.
Świat stanął przed wyzwaniem jak ratować zdrowie i życie, jak uchronić gospodarki przed krachem, a ludzi przed utratą środków do życia. Gdy gospodarka została sparaliżowana, motoryzacja ucierpiała szczególnie mocno. A sport samochodowy jeszcze bardziej, zwłaszcza że postrzegany bywa jako kosztowna fanaberia. Takim opiniom sprzyjają absurdalne ceny samochodów wyczynowych, stosowanie rozwiązań technicznych, które z realiami aut w salonach niewiele mają wspólnego, wysokie koszty infrastruktury oraz organizacji zawodów i na dodatek presja ekologów. Zapomina się o tym, że rajdy i wyścigi na poziomie mistrzostw świata, to poza sportem również show w gęstym sosie marketingowym i wielki biznes operujący ogromnym kapitałem i potężnym zapleczem produkcyjnym.
Na samym szczycie jest Formuła 1 z kosmicznymi technologiami, gigantycznymi pieniędzmi, globalnym przekazem TV każdej z rund. Od lat w tym cyklu wyścigowym coraz więcej jest biznesu i show niż sportu, ale magia Formuły 1 wciąż działa. Kiedy w świat uderzył wirus w tym światku po pierwszym szoku zapanowała niepewność, chwilę potem zaczęło się liczenie strat. Niemal natychmiast szefowie przedsiębiorstw należących do Formula One Group, a której to właścicielem jest Liberty Media Corporation, rozpoczęli poszukiwanie sposobów na ratowanie serialu wyścigowego. Zespoły toczyły odrębną walkę o przetrwanie tnąc koszty, zaciągając wielomilionowe kredyty i negocjując umowy z zawiedzionymi sponsorami. Udało się uniknąć katastrofy, w niektórych przypadkach trochę łapiąc się lewą ręką za prawe ucho, w końcu na starcie pojawiły się ekipy w komplecie. Po miesiącach deliberacji, wyborze terminów, torów i po ustaleniu zasad reżimów sanitarnych, ogłoszono wstępny kalendarz ośmiu weekendów wyścigowych. Już w trakcie pierwszego w tym sezonie Grand Prix Austrii poinformowano o kolejnych terminach wyścigów w Mugello i w Soczi.
Kiedy już cykl Grand Prix Formuły 1 ruszył, to bez kibiców, tłumu dziennikarzy, VIP-ów, z personelem w maseczkach i utrzymywaniem dystansu. Cały szereg elementów show, blichtru i celebry zniknął, w efekcie uwaga widzów w większym stopniu skupiła się na samej rywalizacji. I to chyba jedyny pozytyw wirusowego zamieszania.
Dalszy ciąg opisu i zdjęcia
znajdziesz w bezpłatnym wydaniu magazynu iAuto nr 145 [LINK]