Gymkhana 2019 – Show w Ptak Warsaw Expo
Bywalcy międzynarodowych salonów samochodowych narzekają na ludyczny charakter motoryzacyjnych spotkań w halach Ptak Warsaw Expo. Niesłusznie. Kolejne imprezy nie są adresowane do koneserów technologii czy smakoszy samochodowego designu, lecz do pasjonatów mocy, przyspieszenia i prędkości. I blichtru.
Ktoś trafnie porównał kolejne odsłony wystaw i pokazów w podwarszawskich halach Ptaka do disco-polo. I rzeczywiście spotkania motoryzacyjne, Warsaw Motor Show, Warsaw Oldtimer Show czy Warsaw Motorcycle Show Motor, mają się podobać możliwie dużej liczbie odwiedzających, a że disco-polo podoba się większości rodaków, to odpowiedź na pytanie, jak organizować show, nasuwa się sama. Dla lwiej części odwiedzających, zwłaszcza młodych ludzi, wspaniałe samochody i motocykle są wtedy wspaniałe. gdy mają potężne silniki, głośne wydechy, agresywny wygląd i… są zbyt drogie dla zwiedzających. Ma być głośno, jaskrawo i z rozmachem. Bardzie w stylu amerykańskich „show” niż europejskich „salonów”. Ta koncepcja prowadzenia biznesu wystawienniczego sprawdza się bardzo dobrze, kolejne imprezy przyciągają wielu, wielu widzów, którzy płacą za bilety, parkingi czy fast-foody. Do takiej koncepcji działania Warsaw Ptak Expo znakomicie pasuje odbywająca się w pierwszy weekend września X Gymkhana GRiD. Zasadniczo to tym pojęciem określane były organizowane na torze ze sztucznymi przeszkodami zawody konne, kolarskie lub motocyklowe, a także samochodowe. Po zorganizowanej z amerykańskim rozmachem i w takim też stylu samochodowej imprezie w Nadarzynie, gymkhana raczej kojarzyć się będzie ze szczególnym rodzajem zawodów samochodowych. Poza elementem rywalizacji były emocje, jakie budzą pracujące na najwyższych obrotach wielkie i głośne silniki, był ogień z rury, było zrywanie przyczepności i dym z opon, były efektowne przyspieszenia i hamowania, nawroty, ciasne zakręty i kręcenie kółek wokół przeszkód. Był twórca cyklu imprez pod nazwą Gymkhana Grid, Ken Block, który w swoim Fordzie dał popis widowiskowego „palenia gumy”, były partnerskie firmy Monster Energy, Hooligan, było głośno i trochę cyrkowo. Był podkład dźwiękowy z podkręconym do oporu basami, był język angielski komentatorów (a to, jak wiadomo, bardzo podnosi prestiż każdej imprezy), były gwiazdy sportu samochodowego, były autografy, czapeczki, t-shirty, plakaty. Ci, którzy zdecydowali się kupić bilety (drogie, droższe i bardzo drogie) robili wrażenie zadowolonych, kierowcy, którzy wzięli udział w eliminacjach i finałach też nie narzekali. Dla porządku trzeba podać, że kwalifikacje do warszawskiego finału odbywały się w 13. miastach dziewięciu krajów. W stawce znaleźli się również i polscy kierowcy wyczynowi, trzeba jednak pamiętać, iż w tym samym terminie odbywały się rundy krajowych mistrzostw w rajdach samochodowych i rallycrossie, więc najlepsi nie mogli przystąpić do eliminacji. Spośród kilku rodaków duży sukces w kategorii RWD zanotował Paweł Korpuliński, który dopiero w finale przegrał z Mantasem Sliogerisem. Pozostali nasi kierowcy (Kuba Przygoński, Paweł Trela, Grzegorz Hypki, Paweł Borkowski w RWD i Marcin Wicik w AWD) polegli na etapie 1/16. Ken Block, pomysłodawca Gymkhany, swój udział ograniczył do wywiadów, rozdawania autografów oraz pokazowego „palenia gumy”, które publiczność przyjęła entuzjastycznie. Popis kunsztu i skuteczności dał trzykrotny rajdowy mistrz świata, Peter Solberg, wygrywając w kategorii aut czteronapędowych. W finale pokonał… Oliviera Solberga, który już odnosi konkretne sukcesy w rajdach samochodowych.
[supsystic-gallery id=20 position=center]