Nieekscentrycznie
Starsze osoby zapewne kojarzą francuską limuzynę z próbą opracowania takiego samochodu zupełnie inaczej niż Niemcy. Co prawda zdarzały się takie auta jak 604 i 605 Peugeota, ale kraj czosnku i bagietki o wiele skuteczniej zapisał się takimi cudami jak Avantime, Renault 25 czy CX a przede wszystkim DS Citroena.
I właśnie losy tego ostatniego stanowią dla mnie dzisiaj trampolinę do rozważań na temat tego, co w biurach i kawiarenkach nad Sekwaną poszło nie tak. Bo bez wątpienia coś się tam złego wydarzyło, skoro luksusowe ramię niegdyś hydropneumatycznej marki, proponuje ostatnio model DS9, którego nawet Audi miałoby się nie powstydzić.
Zanim jednak przejdę do rzeczy, warto przez chwilę zatrzymać się w przy kwestii owej hydropneumatyki. Przez lata stanowiła ona tzw. USP marki, a skrót ów rozwija się do frazy „Unique Selling Point” i z grubsza należy ją rozumieć jako czytelny argument sprzedażowy, w pewnym zakresie stawiający daną markę ponad innymi. Z hydropneumatyką Citroen nie musiał ścigać się z żadnym konkurentem, bo nie dość, że miał w ręku owo rzadkie USP, to jeszcze nikt inny nie poważył się z Francuzami w tym zakresie rywalizować. Wszyscy woleli skupić się na ględzeniu jak to owo zawieszenie jest awaryjne, a „cytryniarze” wiedzieli swoje i cieszyli się fantastycznym komfortem oraz pobłażaniem innych.
Z początkiem nowego millenium, ta przewaga wydała się Citroenowi tak miałka, że opracował następcę świetnie sprzedającego się modelu C5 gdzie klient mógł wybrać, czy nadal pojedzie na azotowej chmurce, czy jednak woli toporny urok klasycznej sprężyny. Tak, C5 drugiej generacji mógł zostać zdegradowany do roli ładnego, ale jednak Peugeota. Już wtedy biłem na alarm, ale nie brakowało głosów, że może to i lepiej. Wszak bez tych wszystkich gruszek, pomp i siłowników, konstrukcja zawieszenia ulega uproszczeniu, o potanieniu nie wspominając. Klient jest zatem jakby podwójnie do przodu, bo nie dość, że ma taniej to jeszcze bardziej topornie. Tylko czy o to chodziło klientowi Citroena?
Potem sprawy potoczyły się wartko, zawieszenie hydropneumatyczne wyszło po cichu z oferty marki wraz z zakończeniem produkcji flagowego C6 a w salonach oznakowanych tzw. „szewronami” zagościły klony nijakich pudełeczek, łudząco do siebie podobnych, za to w różnych rozmiarach. Na tym historia marki Citroen mogła spokojnie się zakończyć, ale ktoś szalony położył się na progu działu księgowości i sprawił, że wdrożono markę DS. Co prawda tu sprawy również poszły kompletnie bez sensu, bo markę inspirowaną luksusowym modelem DS, przez pierwsze lata obsadzono modelem DS3, czyli w klasie nieco wyrośniętych maluchów. I promowano w rajdach. Do „3” dołączyły potem „4” i „5” i w kwestii DS. zaczęło się robić interesująco. Te samochody wciąż obywały się bez hydropneumatyki, ale wyraźnie kierowały się w stronę luksusowego obszaru rynku, a ich stylizacje uznać należy za co najmniej nietuzinkowe. Po chwili doszły tam spore SUVy i zaczęto przebąkiwać o powrocie do limuzyny.
Nie ma co. Citroen przy opracowywaniu modelu „9” popuścił wodze fantazji. Ba, zaprojektował limuzynę zgodnie z przyjętą we Francji modą, czyli jako liftback. Pamiętajmy, że do Wersalu nikt nie ma ochoty zajeżdżać klasycznym sedanem. O nie, tamtejsi władcy są na to zbyt wyrafinowani. I ten kierunek mi się podobał. W ramach przygotowań DS. pokazano kilka samochodów, a wszystkie z nich przywracały mi wiarę w Citroena. Były imponujące, ale skromne. Raczej ekspresyjne niż przeładowane detalem, czego nie da się niestety powiedzieć o SUVach DS. Liczyłem na prawdziwy come back i to w wielkim stylu, być może nawet z hydro na pokładzie. Kiedy już emocje sięgały zenitu, w Paryżu zdecydowali się pociągnąć sznurek od kurtyny, a moim oczom ukazał się… C5 drugiej generacji z nieco niższymi reflektorami, a za to bardziej odkarmiony. Po prostu tłuściutki i nijak niepodobny do samochodów koncepcyjnych, którymi DS. karmił przez ostatnie lata moją wyobraźnię. Fakt, model nieźle uzupełnia pękate SUVy, to zapewne z myślą o nich został stworzony tak, a nie inaczej. Natomiast na miano DS. nie zasługuje w ogóle. Na pierwszy rzut oka tego nie widać, ale DS9 dorównuje długością Citroenowi C6, chociaż proporcje tego drugiego i jego smukła linia zdają się zaprzeczać tej informacji. Bliżej temu DS. do modelu 508 Peugeot. O postępującej degradacji francuskich limuzyn, niech świadczy fakt, że podczas nie tak znowu dawnej wizyty w Warszawie, prezydent Republiki, pan Macron, podjechał na Krakowskie Przedmieście w Renault Espace. Inna sprawa, że owo Espace już go stamtąd nie zabrało.
Po Renault pojechała laweta, a prezydenta uratował C6 z ambasady na Pięknej. To każe martwić się o motoryzacyjną przyszłość nadchodzących defilad na Polach Elizejskich. Czym bowiem przyjdzie się poruszać w kraju rządzonym hasłami „Wolności, Równości i Braterstwa”? Otóż okazuje się, że ktoś już na ten temat myślał przede mną i na ratunek Francuzom przyjdą najpewniej… Amerykanie.
Właśnie w październiku, do klientów trafią pierwsze limuzyny marki Lucid. Model Air jest jak żywcem skopiowany z projektów zapowiadających DS9 i z tego chociażby względu, oraz charakterystycznego stylu nadwozia z ogromną tylną klapą, idealnie nadaje się by godnie zastąpić wszystko czym Pałac Elizejski dysponuje teraz. Powiedzmy wprost, głowa państwa nie powinna poruszać się rodzinnym vanem, choćby Espace nie wiem jak bardzo chciał przebierać się za biznesowy salonik na kółkach. Nie widzę też państwa Macron na tylnej kanapie DS9. Fakt, oboje są raczej nikczemnego wzrostu, ale kadencja już na ukończeniu, a przecież w gronie tamtejszych prezydentów nie brakowało tyczkowatych facetów jak DeGaulle, D’Estaign i czy Miterrand. Lucid Air nie tylko świetnie oddaje francuskiego ducha, jest
pięknym pojazdem, zacieśnia więzy z Ameryką, ale też jest na wskroś nowoczesny. Po prostu elektryczny. Ze swoim czystym, pochodzącym z rozszczepiania atomu, prądem, Francja dałaby z pokładu modelu Air wyraźny sygnał, że prowadzi w dyscyplinie tzw. „dobrej zmiany”. Kto wie, może prezydent Duda również wystąpiłby z inicjatywą zakupu jednego Air zamiast tradycyjnych i nieco nudnych „beemek”?
Dziwne to czasy kiedy Ameryka daje Europie lekcje designu. Ale na to się już latami zbierało, a marka DS. powinna z uwagą przyjrzeć się zamorskim propozycjom. Głównie dlatego, że zamiast odważnie kroczyć ku przyszłości z jasnym „USP” na sztandarach, poszła za głosem większości, a to niestety nie jest zawsze właściwe.
Więcej informacji i zdjęć w numerze 159 miesięcznika iAuto: [LINK]